Pomysł
na zrealizowanie piątego już wieczorku poetyckiego Syndykatu Poeciarzy w
miejscu tak szczególnym dla poetów jak baza namiotowa na Przysłopie Potóckim w
Beskidzie Żywieckim, padł na spotkaniu grupy już pod koniec zeszłego roku. Od
początku za kurs wydarzenia obrano spontaniczność powiązaną z niezwykłymi
okolicznościami przyrody oraz popularnym nurtem „jak-nadejdzie-pomyślimy-dokładnie-co-i-jak”.
Gdy
zbliżał się już schyłek lipca, okazało się niefortunnie, że po długim
wyczekiwaniu wieczorku większość Poeciarzy nie jest w stanie pojawić się na
górskim wydarzeniu: Tomek z przyczyn topograficzno-przestrzennych (no, po
prostu daleko mu było do Polski), Karolina i Robert z uwagi na stan zdrowia, a
Krzeci z racji świeżo podjętej pracy i, co z tym związane, niemożności
otrzymania urlopu. W takiej sytuacji odrzekł Michał: „Jak nadejdzie, pomyślę
dokładnie, co i jak”, bo i tak miał plan wreszcie wyskoczyć na dni parę w
ulubiony Beskid Żywiecki. Zabrał ze sobą stare tomiki poezji grupy, parę
wydruków nowszych tekstów Poeciarzy i, na wszelki wypadek, antologię poezji
polskiej, gdyby rodzimą twórczość gliwickich młodych poetów przyszło kiedyś zderzyć
z dorobkiem rodzimych gigantów pióra. Reszta – uporządkowana jedynie z grubsza,
no i w głowie – miała „wydarzać się” w trakcie imprezy.
Góry
na parę dni opanowała kapryśna aura: upalne, słoneczne godziny przeplatały się
z ulewnym deszczem i silnymi burzami. Zabudowania bazy skutecznie opierały się każdym
nieprzychylnym warunkom, aż wkrótce Przysłop zapełnił się turystami pragnącymi,
podobnie jak my, spędzić weekend w Beskidzie.
W
sobotni wieczór, korzystając z poprawy pogody, ustawiono i rozpalono ognisko,
wokół którego prędko zasiedli aktualni mieszkańcy bazy. Poezję w owe
towarzystwo wniósł Michał spontanicznie, przeplatając odczytanie wiersza czy
dwóch piosenką. Gdy atmosfera ulegała progresywnemu ulirycznianiu, na scenę
wydarzeń wdarł się pewien serdeczny, acz niezwykle namolny pijany juhas z
pobliskiej bacówki. Do tego stopnia domagał się sobie tylko znanych utworów, pozostając
głuchym na poezję, że trzeba było zaprzestać wszelkich recytacji... Los jednak
chciał, że nieoceniony Przemek (były członek Syndykatu) podjął się
pacyfikacji i mityngowania opornego górala. Po dłuższych rozmowach, perswazji i
próbach dotarcia do nietrzeźwego umysłu udało się ponownie zasiąść w kręgu
ognia i wznowić poetyckie spotkanie.
Ku
przerażeniu zgromadzonych Przemek po chwili zaprosił na imprezę... kolejnego
górala, ale ów jegomość, choć również skłonny gorzałce, był osobą odznaczającą
się wyższą kulturą osobistą ;)
Czytanie
poezji, rozmowy, gra na gitarze i śpiew trwały bez mała do trzeciej nad ranem.
Wiersze Poeciarzy cieszyły się uznaniem ze strony słuchaczy-przysłopskich
współtowarzyszy; szczególnie popularne, co zapewne nie zdziwi nikogo, były
wiersze Przemka, na czele z takimi lirykami, jak Na piwo!, Mroczny kniaź, Słuchaj dupy, Popołudniowa wariacja na temat dupy czy, dla odmiany, Wystrzał z dupy. Poezja winna wzbudzać emocje – a łzy śmiechu to przecież znaczny
sukces dla młodej twórczości!
Oczywiście
co bardziej wyczulonych na piękno poezji słuchaczy pragnę uspokoić – były
również, a może przede wszystkim, wiersze apollińskie; białe lub rymowane,
krótkie i długie, z podziałem na strofy, z refrenem, albo i burzące totalnie
klasyczne prawidła Sztuki. Tu, w recytacji Michała i Przemka, barwnie
fantastyczne światy kreował Tomek; Karolina i Robert czarowali swym
postrzeganiem codziennej rzeczywistości, a Krzeci niezmiennie polemizował z
formą i bawił się słowem. Michał z akompaniamentem gitary zaprezentował wiersz
Tomka pt. Leśny człowiek – utwór chyba najmocniej z całego dorobku Syndykatu powiązany z bazą w Beskidzie Żywieckim. Przedstawił ponadto parę
swoich wierszy, w tym niepublikowane i nie recytowane dotąd urywki z
dawniejszej twórczości.
Mimo
trudności natury logistyczno-personalnej, Syndykat Poeciarzy zgodnie z
zapowiedzią dotarł na Przysłop Potócki, by tam niczym prorocy zapomnianej Ery
Poezji głosić prawdy chętnym uszom. Za zainteresowanie oraz zwłaszcza, za
niezwykłą wprost cierpliwość wobec przeciwności tegoż wieczorku, pragniemy publiczności-mieszkańcom
bazy serdecznie podziękować! Podobno będziemy mile widziani również za rok... Wierzymy
zatem, że podjąwszy pewne ustalenia, za Gargamelem ze „Smerfów” będziemy władni
rychło powtórzyć w głos: „No, Klakierku, tym razem nam się uda!”
Poniżej zamieszczam wybór przedstawionych na wieczorku wierszy:
MICHAŁ
***
***
Wewnętrzny
czas mi podjąć trud
Przez śniegi brnąć i piaski
I kopią kruszyć gnuśnych wrót
Podwoje w drobne drzazgi
Jak gwiazda jasny w głowie cel
Lecz myśli mam dwojakie
Bo serce woła "rządź i dziel"
A rozum "tyś nie ptakiem
By w mig dolecieć tam gdzie chcesz
Dłuższej potrzeba drogi
Leniwy drzemie w tobie zwierz
I duch jeszcze ubogi"
Natężam wzrok głęboki wdech
Spoglądam w przyszłość raźnie
Podsyca ogień życia miech
W mej kuźni wyobraźni
Wykuwam kopię - tęgą broń
Co jednym zdolna sztychem
Gdy tylko ujmę ją w swą dłoń
Nienawiść gniew i pychę
Zniweczyć skruszyć w drobny proch
To święte jej zadanie
Co złe - pochwycić zawrzeć w loch
Lub skazać na wygnanie
Aż w lemiesz się przekuje stal
Gdzie las nad bystrą wodą
Spojrzenie znów skieruję w dal
Ku następnym przygodom
Wewnętrzny czas mi podjąć trud
Dni nowych witać brzaski
Aż wreszcie szczątki gnuśnych wrót
Zastąpi brama łaski.
25.03.2014 r.
Przez śniegi brnąć i piaski
I kopią kruszyć gnuśnych wrót
Podwoje w drobne drzazgi
Jak gwiazda jasny w głowie cel
Lecz myśli mam dwojakie
Bo serce woła "rządź i dziel"
A rozum "tyś nie ptakiem
By w mig dolecieć tam gdzie chcesz
Dłuższej potrzeba drogi
Leniwy drzemie w tobie zwierz
I duch jeszcze ubogi"
Natężam wzrok głęboki wdech
Spoglądam w przyszłość raźnie
Podsyca ogień życia miech
W mej kuźni wyobraźni
Wykuwam kopię - tęgą broń
Co jednym zdolna sztychem
Gdy tylko ujmę ją w swą dłoń
Nienawiść gniew i pychę
Zniweczyć skruszyć w drobny proch
To święte jej zadanie
Co złe - pochwycić zawrzeć w loch
Lub skazać na wygnanie
Aż w lemiesz się przekuje stal
Gdzie las nad bystrą wodą
Spojrzenie znów skieruję w dal
Ku następnym przygodom
Wewnętrzny czas mi podjąć trud
Dni nowych witać brzaski
Aż wreszcie szczątki gnuśnych wrót
Zastąpi brama łaski.
25.03.2014 r.
Listy
Pracuje
poczta, stempluje papiery
W
kopertach, co pędzą przez dziki świat,
A w tych
papierach formatu A4
Jest sens,
są słowa – poezji kwiat.
Są głosy,
szepty i wieczne powroty,
Tęskność
nieśmiała, pytania o sny,
Są miłe
rozmowy o tamtym i o tym,
I pewność
jest cicha – że ja, że my.
Listy krąg
toczą po świecie szerokim,
Czekasz na
słowo, męczy kamyk w bucie,
By list nić
prowadził w dalekie kraje.
Czego nie
dojrzysz ni szkiełkiem, ni okiem:
Po każdej z
tych nici wędruje uczucie,
A
nieskończoność mierzalna się staje.
31.03.2014
r.
***
Ile razy
masz wstawać, liczyć dzień na nowo?
Chwile
krótkie odmierzą palce jednej ręki.
Życie w
gramach pisane, lecz pamiętaj miła
Szczęśliwy
kto przeszłości nie trwoni a zbiera.
Sens w
pozornym trwaniu znajdzie, kto badawczym
Okiem świat
ogarnie nie pomny na trudy.
Mają plan
bogowie w myśl mądrości losu.
Wyższy
bogów ziemi, kto wytrwa do końca.
Pókiś młoda
żałuj cennych ziar’n w klepsydrze.
Między
ludźmi znajdziesz, co skryte daleko.
Najszybciej
przemierzysz świat leżąc pod drzewem
Nucąc “quam minimum credula postero”.
1.04.2014
r.
Czymże jest niepewność pewna..?
Poetycka mowa śpiewna
Zna podobne wyrażenia.
Lecz pozornie błahe zdanie
Czar swój toczy niesłychanie -
Zsyła gwiezdną sieć - marzenia...
Pukam w drzwi "Niepewność pewna".
Wtem zmurszały kawał drewna
Ustępuje - drzwi otwarte.
Tam jest wszystko, co się stanie!
Przyszłość rzuca mi wyzwanie...
Okulary - nieprzetarte
Na mym nosie. Ach, cholera!
Nic nie widzę, i co teraz...?
Drzwi zamknięte. Skarga rzewna...
Pewnie to niepewność pewna.
Pewnie to niepewność pewna.
11.01.2011 r.
***
Poetyckie rozważania,
Ognia krąg, las, huczy sowa...
Nie obywa się rozmowa
Bez długiej nocy zarwania.
Chciałbym.
Jednak w czterech ścianach
Coś mnie trzyma, coś mnie dusi,
Znów konwenans: "Tak być musi!
Potem tak..."
Chcę "siak".
To zmiana?
To nie zmiana, lecz złudzenie,
Co mnie trzyma, co mnie gniecie,
Jak konwenans. Chciałbym, wiecie,
Chciałbym przekuć go w marzenie,
Że na nowo powróciłem
W wyspy gór i w morza lasów...
Ile już minęło czasu?
Czy je może wymarzyłem..?
Tam bez nocy zarywania
Nie obędzie się rozmowa.
Poetyckie rozważania.
Ognia krąg.
Las.
Huczy sowa.
Nie obędzie się rozmowa.
Poetyckie rozważania.
Ognia krąg.
Las.
Huczy sowa.
13.01.2011 r.
***
Mlecze szybkim ruchem
zrywamI pożeram je, przeżuwam,
Miąższ poezji z nich wypływa,
Płatków złotych kwietna grzywa
Już w przełyku moim fruwa.
Wsiąkłe w mlecz litery wchłaniam.
Już po chwili się wyłania
W wyobraźni zdanie! Zdania
Kłębią się i przepychają,
Żyć nie dają... Wtem ustają
I odchodzą, prosząc ciszę,
By ich miejsce znów zajęła.
Myślę w trwodze: "Cóż ja słyszę?
Czy nic nie mam do dodania?!"
Wszak mlecz to pożywka tania
Dla lirycznych marzeń, bajek...
Więc na łąkę się udaję,
Gdzie witają mnie bezdroża.
Jak rozbitek pośród morza
Siadam na polnym kamieniu
I zaczynam wcinać zboża!
Żuchwą żuję żytnie żelki,
Rzepak żrę niczym karmelki.
(Choć byliną jest, nie zbożem,
Również wrzucam go na rożen -
Żuję to, co zgryz mój może
Zgryźć, co da bezdroży morze.)
Bakłażany i brukselki
W żarnach szczęki mielę pięknie...
Nagle cisza jak nie jęknie,
Stęknie, strasznie się przelęknie..!
Po czym pokonana rzecze:
"Niczym miecze twoje mlecze,
Zboża, strąki, bakłażany...
Dźwięków krew już z ran mych ciecze.
(Długo leczyć będę rany!)
Żarciem, żuciem i żłopaniem
Zagłuszyłeś me żądanie
Ciszy nie do zagłuszenia...
Idę sobie, do widzenia!"
Wygoniwszy tę wszechciszę
Witaminy wartko trawię.
"Wyciągnąłbym się na trawie,
Bo za oknem już dosłyszę
Ptaków śpiew. To wiosna prawie!"
15.03.2011
r.
TOMEK
Leśny człowiek
D
Cadd9 G D
Leśny
człowiek z Przysłopu D
Cadd9
Nie
martwi się brakiem oznaczeń G
D
W
blasku górskiego Słońca D
Cadd9
Wędruje
czarnym szlakiem G
A
Leśny
człowiek z Przysłopu h
A
Nocami
gra z kompanami G
D A
Śpiewa
o górskich wioskach D
Cadd9
Leżących
poza szlakiem G
A D
Hej hej człowieku dobry h D
Zaśpiewaj piosnkę nam G A
Hej o strumyku modrym D Cadd9
Nie będziesz już szedł sam G A D
Leśny
człowiek z Przysłopu
Posłuszny
jest twardej regule
Chętnie
przyniesie wodę
Monetą
czasem rzuci
Leśny
człowiek z Przysłopu
Kiedyś
Beskid cichy opuści
Lecz
żyjąc słonym chlebem
Duszą
zostanie w górach
Róża
Witaj w moim domu, poczuj zapach świeży.
Nie muszę zapraszać - klucz przed Tobą leży.
Wsłuchaj się w szum wiatru w mym skromnym okryciu.
Przekrocz moje progi - czas, byś mnie pochwycił.
A gdy wzejdę ponad Tobą, znajdziesz we mnie ukojenie.
W drobnych kolcach płyną soki - jestem czysta, barw nie zmienię.
Moje kwiaty będą bramą do słodkiego świata baśni.
Jeśli tylko mi zaufasz, powiem: w mojej mocy zaśnij.
Razem obejrzymy wschód i zachód Słońca.
Przy mnie podróż zaczniesz i ujrzysz cień końca.
Nie powiem wszystkiego; musisz pewnie kroczyć.
Choć jestem wrażliwa, możesz mnie zaskoczyć.
A gdy wzejdę ponad Tobą, znajdziesz we mnie ukojenie.
W drobnych kolcach płyną soki - jestem czysta, barw nie zmienię.
Moje kwiaty będą bramą do słodkiego świata baśni.
Jeśli tylko mi zaufasz, powiem: w mojej mocy zaśnij.
Impresja deszczowa
W wilgotnym powietrzu rozpływa się zapach
Begonii kwitnących wśród troskliwych mszaków.
Choć deszczyk z jabłonki nie przestał wciąż kapać,
Dwie gwiazdy błyszczące przynoszą pięć smaków.
Zbudziły się pszczoły, już lecą pić soki,
W koronie wisiennej zaś czyżyk zatrelił;
Z uśmiechem nań spojrzał rogalik szeroki -
Gdy pełnią zabłyśnie, kres przyjdzie niedzieli.
Begonii kwitnących wśród troskliwych mszaków.
Choć deszczyk z jabłonki nie przestał wciąż kapać,
Dwie gwiazdy błyszczące przynoszą pięć smaków.
Zbudziły się pszczoły, już lecą pić soki,
W koronie wisiennej zaś czyżyk zatrelił;
Z uśmiechem nań spojrzał rogalik szeroki -
Gdy pełnią zabłyśnie, kres przyjdzie niedzieli.
Modlitwa przed snem
Kiedy pogasły granaty, zniknęły blaski i cienie.
Patrząc pomiędzy drewienka, objęte jasnym płomieniem,
Myślałem o kroplach rosy topiących w sobie obrazy.
Chciałbym uwiecznić choć jedno lustrzane dzieło bez skazy
I poić się jego tchnieniem. Ołówek do ręki wziąłem.
Maznąwszy cztery kreseczki, wśród lip szumiących usnąłem.
KAROLINA
Trzy wiersze dla Luchino Viscontiego
i Helmuta Bergera
Zmierzch bogów
Czerwone,
przede wszystkim krwiste dymy i stal w perspektywie. Ogień na niebie określa
dom, tak myślę. Jest gorzej, niż we wczorajszym śnie, matko. Na ulicach
komunizm rozdeptuje chodniki, a ty przytulasz mnie do piersi i kochasz chorą
miłością. Czasami jest jeszcze skóra, na której można odreagować. Pospieszne
pocałunki, jak wgryzanie się w kości, matko. Spokój? Nie znam tego abażuru, u
nas wszystkie są kremowe. Coraz gęstsza atmosfera w salonie. Ogromny stół
przykryty obrusem z irlandzkiego płótna. Samotna waza do której czuję sympatię,
bo w każdej chwili może się zamienić w proch. Boazerie już płowieją, matko.
Biorę w dłonie brudne ciało. Skanuję cię do reszty, wchodzę i wychodzę.
Ludwig
Przepych?
Możliwe, wśród złota. Na ścianach wiszą rokokowe lustra. Króluje brokat i
szkarłat, na które nie zwracam uwagi. Przecież wszędzie jest podobnie. Portale,
portyki, francuskie ogrody. Wolę podziwiać twój podniesiony wysoko podbródek.
Obserwuję, gdy jedziesz dumnie na białym koniu i zazdroszczę. W czerni
wyglądasz ponętnie, kuzynko. Zapraszam więc do krainy błękitnego śniegu,
wertykalnie zrytmizowanych drzew. W imieniu Wagnera i swoim widzę wspólny
mianownik. Bliskość? Tak, skórzana rękawiczka na karku, połączone na zawsze
usta. Mogłabyś należeć do mnie, Elżbieto. W neoromańskim zamku budują kolejną
wieżyczkę.
Portret rodziny we wnętrzu
W
tym mieście wypchanych rzeźb o zbyt ciężkich głowach, od rana chce się spać.
Nawet beżowy kaszkiet nie zakrywa siwiejących powoli włosów.
Przypadek?Eklektyczna fasada zachęca do zwiedzania. Zapuszczam się w nieznane,
wchodzę. Wita mnie kurz i popękane płótna. Myślę więc o ludziach, którzy
wcisnęli tu pięty,
o
ich pożółkłych z dumy aurach, fałszywych portretach przodków. I co by było,
gdybym urodził się w złotej czapce, daleko od domu i był synem intelektualisty?
Szerokie horyzonty, elokwencja, czysty modernizm. A jednak życie, krew pod
nosem i na białym podkoszulku. Bękitne
jeansy od Yves Saint Laurent'a nasiąknęły dekadencją. Pobili mnie, poszli w
siny naskórek, skurwiele. Stary kadr w nowym miejscu. Wspomnienia piętrzą się,
jak style w architekturze. Zabierasz mnie i masz. Kładę się w łóżku na odcisku
twojego ciała, profesorze.
Kolej I
Tory,
zbyt wiele torów do przebycia. W oczach
mnożą się pasy
bez
wyraźnej faktury. Rytmy – szyfry do odgadnięcia.
Śnił
mi się cmentarz, na którym nie było wiewiórek, w powietrzu
fruwały
zwęglone partytury.
Kolej II
Duszno.
Lato postawiło na torach woskowe figury
z
nadwagą. Mijamy azbestowy krzyż (przypomina truciznę;
jest
w nas od narodzin do pięknego końca). Duszno,
nadchodzą
gody, a zimowe ptaki zmieniają objętość
i
przebierają skrzydłami. Mówię: przewagą
zdobędziemy
pociąg, zabawimy, odjedziemy
w
proch daleko. Zanim rozsypią się do
końca
betonowe
pejzaże.
Kolej III
W
pęknięciach muru krew, jak zimą na skórze palców.
Widocznie
chodziło o jakąś walkę, o przechodzenie w głąb
po
omacku. Mówili - życie tutaj skończyło bieg
i
dostało pośmiertnie Oscara.
Kolej IV
Zaraz
odjedzie. Ręka konduktora, jak wachlarz rozbija powietrze.
Twarze
przyklejone do szyby pozostawiają tłuszcz i podkład.
Małe
dziecko wykrzykuje nieistniejące słowa. Komu w drogę
temu
krzyż św. Andrzeja.
Kolej V
W
drodze. Interesują nas stare tory zarośnięte szczawiem.
Podczas
postoju jemy zupę. Oglądamy nadgryzione
zdjęcia,
na których nieznajomi mają poczerniałe twarze.
Poorane
nadgarstki.
ROBERT
Pierwsza
spokojna noc
Obserwuję ponad pochylonymi głowami. Twoja książka bardziej
mnie intryguje niż czarny golf, a wypracowanie zachęca mocniej niż czerwona
Miura. To nie o Manzonim będę myśleć, czytając.
Może zainteresuje cię twoja imienniczka? Mam dzisiaj wolne, a
w Monterchi Piero uczynił nastoletnią wieśniaczkę Madonną. Macie podobny wyraz
twarzy, ale ty nie chcesz dzieci.
I znów smutek głęboki jak spojrzenie, a ja wiem to, co chcę
wiedzieć. Zatrzymuję, gdy Twoja dłoń daje sygnał. Zarost drapie Twój policzek,
poezja ożywa.
Powracasz. Zamykamy za sobą drzwi, wilgotni. Płaszcz i golf
lądują na ziemi, widzimy siebie. W deszczu nie słychać westchnień. Czczę cię,
gdy doznajemy wniebowzięcia. Uśmiechasz się, ta noc nie jest spokojna.
Brzmienie
Wierzę
w niewierność muzyczną, gdy wraz z Vivaldim
wspominamy
miniony rok, Kurt opowiada, jak
czekał
na mamę u dziadków, a potem panna Stirling
smyra
mnie smyczkiem po uszach
i milczymy, choć tyle emocji, za którymi
gonią
nasze ciała.
Słyszałem,
że im ciemniejsza skóra, tym
głębsze
korzenie, i faktycznie Murzyni
tworzą
do rytmu tamtamów, nawet gdy
są
biali. Wciąż lubią futra i noszą biżuterię
jak
trofea z polowań albo z wojny
z
plemieniem z sąsiedniego wybrzeża.
Z
biegiem dyskografii miłość potrafi
stracić
urok, gdy sprowadza się do
pustych
gestów, i gdy brakuje już
tematów
do rozmów, nawet tych
bez
słów. Wolę wtedy wspominać
najpiękniejsze
momenty, nawet gdy
piękne
nie znaczy szczęśliwe
*
i
znów strzelają do 50 Centa.
Rzymska
opowieść
Jest
późno. Powietrze nasiąka muzyką,
która
wpełza w każdy kąt i ślizga się
na
odkurzonych przez ciebie podłogach.
I
znów nie dzielą nas schody, chociaż
razem
się wspinamy, porzucamy fartuszek,
pokonując
kolejne stopnie.
Stopy
wybijają pierwotny rytm, który
burzy
spokój, podbija tętno. Spieszymy się,
zapominamy,
wracamy do korzeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz