wtorek, 12 sierpnia 2014

Portrety - cz. 3 - Cóż Ci tam, człowieku, gra w duszy?

Michał Janerka ps. „Nero”, lat 23 [nikt pewnie długo nie będzie aktualizował tej informacji, więc pozostanę wiecznie młody! – M.J.]. Wykształcenie średnie, wyższe w trakcie zdobywania. Chrześcijanin. Czynny instruktor harcerski w stopniu przewodnika. Żeglarz jachtowy. Poeta.


Poezją para się wyłącznie amatorsko, już od czasów gimnazjalnych. Początkowo było to pisanie do szuflady, a sam proces wyrażania się poprzez lirykę traktował jako formę autoterapii w trudnym okresie buntu i dorastania (który, jak utrzymuje sam poeta, trwa po dziś dzień). W liceum stał się jednym z założycieli nieformalnej grupy „Młodzi Poeci V LO” – przyszłego zaczynu dla Syndykatu Poeciarzy. Działanie w ramach formacji przekonało Michała do udziału w kilku konkursach poetyckich, nieraz nawet z drobnymi sukcesami (wiersze „Być może”, „Regeneracja generacji degeneratów”, „Handlarz”). Obecnie pisuje rzadziej, rzekomo z braku czasu, choć wszyscy dobrze wiemy, że nie o to chodzi, i jak się chce, to można... (Wartą ujawnienia sprawą jest w wykonaniu tego poety klasyczny „syndrom studenta”, kiedy tuż przed wydarzeniem poetyckim następuje wzmożona praca „na akord”, bo ‘przecież wypadałoby coś stworzyć’... Efekty tego procederu bywają rozmaite, ale sam autor, zapytany o to, odpowiada, że inaczej, jak bez przysłowiowego bata nad sobą, nie jest w stanie w końcu zabrać się za przelanie swych myśli na papier.)

Rzekomy brak czasu Michała wynika z jego intensywnej pracy instruktorskiej w Związku Harcerstwa Polskiego, do którego należy już od niemal 10 lat. W ramach działania w organizacji, ale i nie tylko, wędruje po górach i dolinach, żegluje i z zamiłowaniem odcina się w lesie od zdobyczy cywilizacji. Ponadto poeta interesuje się muzyką w każdej postaci; słucha rozmaitych utworów z całego globu; sam chętnie grywa na gitarze, cajónie, harmonijce, flecie czy mandolinie. Bywa przyuważony przez osoby trzecie na żonglowaniu, chociaż to swego rodzaju rzadkość. Często natomiast widzi się go pochylonego nad książką – czy to publikacjami fachowymi (z racji studiów medycznych lektury nigdy nie brakuje), czy też literaturą filozoficzną z ulubionym Fryderykiem Nietzsche na czele, bądź beletrystyką, gdzie fantastyka wiedzie prym. Ma kilka swoich ukochanych lektur szkolnych, do których cyklicznie powraca, m.in.: „Mistrz i Małgorzata”, „Chłopcy z Placu Broni”, „Bracia Lwie Serce” i „Dżuma”.

W wolnych chwilach, zwykle po godzinach lub w przerwie między zajęciami, Michał prowadzi bloga (http://parrhesist.blogspot.com/ ), na którym dzieli się z czytelnikami swoimi spostrzeżeniami odnośnie społeczeństwa i otaczającego je świata, bądź też ciekawymi cytatami, fragmentami książek i z rzadka również poezją.

Poezji Michała nie podejmuję się oceniać; faktem jednak jest, że jego twórczość ewoluowała od prostych form wierszowanych przez sonety i nieomal balladyczne teksty aż po zupełną przemianę formy – wiersze białe, surowe, ubogie w stałość rytmu czy tak dotąd istotną w jego utworach interpunkcję. Do swoich, jak i cudzych tekstów poeta stara się opracowywać muzykę, co czasem nawet dochodzi do skutku...




Być może

Gdy ślub Twój, bracie, czeka cię,
A różnie – wiem – być może,
To do zgryzienia jest to, wiem,
Z pewnością ciężki orzech.

By nie iść w czerń, nie wybrać źle,
Oglądać los w kolorze,
Sakramentalne „tak” lub „nie”
Ty zamień na „być może”.

Lecz co i jak za kilka lat
Uczyni to „być może”?
Największą chyba z licznych wad
Będzie małżeńskie łoże.

„Być może” żona powie ci:
„Nie tak, nie nie – być może!
Zabieraj koc, wiesz, gdzie są drzwi
– Od dzisiaj śpisz na dworze!”

Nie słuchaj zatem głupich rad,
By ci nie było gorzej.
Piękniejszy wtedy będzie świat,
Piękniejszy świat... być może.

16.04.2008 r.


Regeneracja generacji degeneratów

Degeneraci-chwaci
Ulicą szli: brodaci,
Źli, zarośnięci cali,
Różne płyny wlewali
W czeluście gardeł swoich.

„Czy pani ich się boi?”
- spytałem raz sąsiadkę.
„Ich bać się nie przystoi,
Choć wchodzą tu, na klatkę
I śpią w podwórkach, bramach,
Lecz czy to jest ich wada?
Bo degenerat taki
Wskroś zwiedzi miejskie szlaki.
Nie, proszę mości pana,
Ich bać się nie wypada!”

Ósmą mam na zegarku,
Poszedłem więc do parku.
Na ławce – degenerat
(Koniec ołówka zżerał)
Wiersz pisał wielce sprośny.
Ja tonem więc donośnym
Zacząłem mą orację:
„Panie degeneracie”
- nieprawdaż, że mam grację?
„Co wy takiego macie,
Co wy...ten, tego... wiecie,
Że degenerujecie?”
Degenerat pod nosem
Odrzekł mi słabym głosem,
Że to nie jego wina
(A mówił jak w amnezji!)
Że ot tak się zaczyna.

I wrócił do poezji.

Poszedłem więc na stację
Po redegenerację.
Tam siedział tłum brodaczy.
Zaczynam: „Hej, panowie,
Kto z was mi wreszcie powie,
Kto z was mi wytłumaczy,
Czym zacz degeneracja?”

„Och, ach, degeneracja”
- rzecze jeden przejęty
„Duchowa to sanacja
Od głowy aż po pięty.
Proszę, z nami pan siada,
Bo warto dziś spróbować,
Jak się zdegenerować
- to wiedzieć wręcz wypada.”

I znają na tej stacji
(Głęboka analogia)
Więcej degeneracji
Niźli zna socjologia.


Po degene-wykładzie
Mózg mój był gładki, pusty,
Zamknąłem drzwi (w napadzie!)
Głucho na cztery spusty.

Wciąż się degeneruje
Ta redegeneracja,
Jak w domu tu się czuje
- wszak to podatna nacja.

„Od głowy aż po pięty”
- rzecze jeden przejęty
„Duchowa to sanacja,
Och, ach, degeneracja!”

6.10.2009 r.


Handlarz

Rzecz się działa przy straganie
W wieczór śnieżny i zimowy.
Tedy szli panowie, panie,
Podziwiając produkt nowy –
Pewien kramarz na stoliku
Miłość w paczkach powykładał.
Wzrok mój, że tak powiem, przykuł,
Gdy w swym krzyku – zapowiadał:

„Miłość sprzedam! Komu, komu?
(Ach, cholerny mróz na dworze!)
Miłość w szkole, w pracy, w domu,
Taka, której śmierć nie zmoże,
Za mizerne dwa miedziaki!
Kto przygarnie, kto ją kupi?
Hej, przechodniu, nie bądź taki…
Ach, no bierz pan! Nie bądź głupi!”

Przechodzili tam bogacze,
Lecz na stragan nie spojrzeli.
Dla nich szczęście brzmi inaczej:
Mają pieniądz – są weseli.
Szli chodnikiem ludzie prości.
Kilku w stragan wzrok wlepiło,
Lecz nie kupili miłości –
Na chleb ledwie im starczyło.

Smutny kramarz klął w swej duszy,
Że mu towar dziś nie schodzi.
Już miał zwijać kram, w dom ruszyć,
Gdy podeszli ludzie młodzi.
Tak zainteresowani
I miłości nie przyjęli?
A to byli zakochani,
Którzy własną miłość mieli.

Spojrzał kramarz na latarnię,
Co ulicy mrok roztrwania.
„Nikt miłości nie przygarnie!”
– Rzekł, bo dość miał handlowania.
Latarń płomień się zasmucił,
Widząc miłość tę pospołu.
Iskrę swą z lampionu zrzucił
Na towary, na blat stołu.

Miłość wnet się spopieliła,
Towar stlił się jak bierwiono…
Taka właśnie uczuć siła,
Że są cenne, kiedy płoną.

14.02.2010 r.



***

Któreż to zdjęcie jej romantyku
Weźmiesz ze sobą w podróż na twoje
Opus vitae quod vita est opus
Tratwą ci będzie popośród Styksów
Wojenną barką przekroczy Rubikon
Na wzgórzach czaszki stanie się mapą
Że zorientujesz łzę otrzesz i ruszysz
Chustą osuszy zwątpienia pot z czoła
Gdy Augiasz niechluj i zwleka z wypłatą
Balsam na dłonie twoje Syzyfa
O kamień starte słońcem spalone
Wybierasz jedno wybieraj mądrze

W letniej sukience w alei kwiatów
Wpatrzona w niebo z chmur światy kreuje
Uśmiech Duchenne’a znad kubka herbaty
Pod kocem ciepłym bo plucha na dworze
W śniegu po kostki z płatkami we włosach
Szron na latarniach skrzypi z uznaniem
Marcem pachnącym wczesnym wieczorem
W glanach znoszonych i skąpanych w błocie

Wszystko to piękne lecz oczom nie ufaj
Stracić je możesz wypatrując w wodę
Długie godziny w drodze do Itaki
Łzy je przepalą i solą zasypią
Zatruć je może byle okruch lodu
Miną jak oddech więc wspomóż je sercem
Co nie ma wstydu w byciu powiernikiem
Napisz jej imię piórem wiekowym
Może nie jak słowa które na początku
Ale i tak starym bo z szuflady dziadka
Medalion babci przyjmij za oprawę
Świstka papieru odtąd znaczy wiele
Powieś na szyi sercu za sąsiada
Z szklanką przy ścianie by nie zapominało
Kto w medalionie to w nim się znajduje

Wspomnij że sztuka grana jest na żywo
Nie prób nie będzie a skoroś reżyser
Oczom nie dawaj takiej ważnej roli
Nie mają czasu żeby się nauczyć
Zdjęcie nie wyjdzie źle zapamiętają
Przeoczysz detal jeszcze tekst pomylą
Co wezwiesz sercem będzie w nim na wieczność
Gdy czegoś braknie sufler wyobraźnia
Na pół etatu asystent marzenie
Rzadko obecny bo wiecznie na wczasach

24.06.2012 r.



***

Koła transportu po szynach się toczą
Obco się czuję na miękkim siedzeniu
Spoglądam w wielką przestrzeń za oknem

Wracam właśnie z gór
Z lasu
Z dziczy
Powracam jak żołnierz z frontu walki
O niepodległość człowieka
Odmierzam spokojne jeszcze minuty
Kiedy naprawdę jestem kimś
Niepozbawionym znaczenia

Jutro zmuszą mnie
Do bycia cząstką w czasie
Każą mi rwać go na strzępy lub lepiej kroić na porcje
Które przeżuję z uśmiechem obowiązkowym kciukiem do góry
Strasznie czas leci przy dobrej reklamie
Powiedzą mi

Jak mogę skoro widziałem wschody i zachody Słońca
Jak skoro stokrotkę pogodną niczym herb nosiłem w butonierce kurtki
I nic poza niebem bezchmurnym nocą nie dzieliło mnie od Boga
Nie siałem nie orałem miałem wszystko

Słuchajcie
Wyścig szczurów musi obyć się beze mnie wilka
Nawet gdy wygrasz nadal jesteś szczurem
A ja przeżyłem z dala stąd i naprawdę żyłem

Ja żołnierz niezłomny
Jedynej ojczyźnie duchowej wierny

Weteran w walce o życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz