Michał Janerka ps. „Nero”, lat 23 [nikt pewnie
długo nie będzie aktualizował tej informacji, więc pozostanę wiecznie młody! –
M.J.]. Wykształcenie średnie, wyższe w trakcie zdobywania. Chrześcijanin. Czynny
instruktor harcerski w stopniu przewodnika. Żeglarz jachtowy. Poeta.
Poezją para się wyłącznie amatorsko, już od czasów
gimnazjalnych. Początkowo było to pisanie do szuflady, a sam proces wyrażania
się poprzez lirykę traktował jako formę autoterapii w trudnym okresie buntu i
dorastania (który, jak utrzymuje sam poeta, trwa po dziś dzień). W liceum stał
się jednym z założycieli nieformalnej grupy „Młodzi Poeci V LO” – przyszłego zaczynu
dla Syndykatu Poeciarzy. Działanie w ramach formacji przekonało Michała do
udziału w kilku konkursach poetyckich, nieraz nawet z drobnymi sukcesami
(wiersze „Być może”, „Regeneracja generacji degeneratów”, „Handlarz”). Obecnie
pisuje rzadziej, rzekomo z braku czasu, choć wszyscy dobrze wiemy, że nie o to
chodzi, i jak się chce, to można... (Wartą ujawnienia sprawą jest w wykonaniu
tego poety klasyczny „syndrom studenta”, kiedy tuż przed wydarzeniem poetyckim
następuje wzmożona praca „na akord”, bo ‘przecież wypadałoby coś stworzyć’...
Efekty tego procederu bywają rozmaite, ale sam autor, zapytany o to, odpowiada,
że inaczej, jak bez przysłowiowego bata nad sobą, nie jest w stanie w końcu
zabrać się za przelanie swych myśli na papier.)
Rzekomy brak czasu Michała wynika z jego
intensywnej pracy instruktorskiej w Związku Harcerstwa Polskiego, do którego
należy już od niemal 10 lat. W ramach działania w organizacji, ale i nie tylko,
wędruje po górach i dolinach, żegluje i z zamiłowaniem odcina się w lesie od
zdobyczy cywilizacji. Ponadto poeta interesuje się muzyką w każdej postaci;
słucha rozmaitych utworów z całego globu; sam chętnie grywa na gitarze,
cajónie, harmonijce, flecie czy mandolinie. Bywa przyuważony przez osoby
trzecie na żonglowaniu, chociaż to swego rodzaju rzadkość. Często natomiast
widzi się go pochylonego nad książką – czy to publikacjami fachowymi (z racji
studiów medycznych lektury nigdy nie brakuje), czy też literaturą filozoficzną
z ulubionym Fryderykiem Nietzsche na czele, bądź beletrystyką, gdzie fantastyka
wiedzie prym. Ma kilka swoich ukochanych lektur szkolnych, do których
cyklicznie powraca, m.in.: „Mistrz i Małgorzata”, „Chłopcy z Placu Broni”,
„Bracia Lwie Serce” i „Dżuma”.
W wolnych chwilach, zwykle po godzinach lub w
przerwie między zajęciami, Michał prowadzi bloga (http://parrhesist.blogspot.com/ ),
na którym dzieli się z czytelnikami swoimi spostrzeżeniami odnośnie
społeczeństwa i otaczającego je świata, bądź też ciekawymi cytatami,
fragmentami książek i z rzadka również poezją.
Poezji Michała nie podejmuję się oceniać; faktem
jednak jest, że jego twórczość ewoluowała od prostych form wierszowanych przez
sonety i nieomal balladyczne teksty aż po zupełną przemianę formy – wiersze
białe, surowe, ubogie w stałość rytmu czy tak dotąd istotną w jego utworach
interpunkcję. Do swoich, jak i cudzych tekstów poeta stara się opracowywać
muzykę, co czasem nawet dochodzi do skutku...
Być może
Gdy ślub Twój, bracie, czeka cię,
A różnie – wiem – być może,
To do zgryzienia jest to, wiem,
Z pewnością ciężki orzech.
By nie iść w czerń, nie wybrać źle,
Oglądać los w kolorze,
Sakramentalne „tak” lub „nie”
Ty zamień na „być może”.
Lecz co i jak za kilka lat
Uczyni to „być może”?
Największą chyba z licznych wad
Będzie małżeńskie łoże.
„Być może” żona powie ci:
„Nie tak, nie nie – być może!
Zabieraj koc, wiesz, gdzie są drzwi
– Od dzisiaj śpisz na dworze!”
Nie słuchaj zatem głupich rad,
By ci nie było gorzej.
Piękniejszy wtedy będzie świat,
Piękniejszy świat... być może.
16.04.2008 r.
Regeneracja
generacji degeneratów
Degeneraci-chwaci
Degeneraci-chwaci
Ulicą szli: brodaci,
Źli, zarośnięci cali,
Różne płyny wlewali
W czeluście gardeł swoich.
„Czy pani ich się boi?”
- spytałem raz sąsiadkę.
„Ich bać się nie przystoi,
Choć wchodzą tu, na klatkę
I śpią w podwórkach, bramach,
Lecz czy to jest ich wada?
Bo degenerat taki
Wskroś zwiedzi miejskie szlaki.
Nie, proszę mości pana,
Ich bać się nie wypada!”
Ósmą mam na zegarku,
Poszedłem więc do parku.
Na ławce – degenerat
(Koniec ołówka zżerał)
Wiersz pisał wielce sprośny.
Ja tonem więc donośnym
Zacząłem mą orację:
„Panie degeneracie”
- nieprawdaż, że mam grację?
„Co wy takiego macie,
Co wy...ten, tego... wiecie,
Że degenerujecie?”
Degenerat pod nosem
Odrzekł mi słabym głosem,
Że to nie jego wina
(A mówił jak w amnezji!)
Że ot tak się zaczyna.
I wrócił do poezji.
Poszedłem więc na stację
Po redegenerację.
Tam siedział tłum brodaczy.
Zaczynam: „Hej, panowie,
Kto z was mi wreszcie powie,
Kto z was mi wytłumaczy,
Czym zacz degeneracja?”
„Och, ach, degeneracja”
- rzecze jeden przejęty
„Duchowa to sanacja
Od głowy aż po pięty.
Proszę, z nami pan siada,
Bo warto dziś spróbować,
Jak się zdegenerować
- to wiedzieć wręcz wypada.”
I znają na tej stacji
(Głęboka analogia)
Więcej degeneracji
Niźli zna socjologia.
Po degene-wykładzie
Mózg mój był gładki, pusty,
Zamknąłem drzwi (w napadzie!)
Głucho na cztery spusty.
Wciąż się degeneruje
Ta redegeneracja,
Jak w domu tu się czuje
- wszak to podatna nacja.
„Od głowy aż po pięty”
- rzecze jeden przejęty
„Duchowa to sanacja,
Och, ach, degeneracja!”
6.10.2009 r.
Handlarz
Rzecz
się działa przy straganie
W
wieczór śnieżny i zimowy.
Tedy
szli panowie, panie,
Podziwiając
produkt nowy –
Pewien
kramarz na stoliku
Miłość
w paczkach powykładał.
Wzrok
mój, że tak powiem, przykuł,
Gdy
w swym krzyku – zapowiadał:
„Miłość
sprzedam! Komu, komu?
(Ach,
cholerny mróz na dworze!)
Miłość
w szkole, w pracy, w domu,
Taka,
której śmierć nie zmoże,
Za
mizerne dwa miedziaki!
Kto
przygarnie, kto ją kupi?
Hej,
przechodniu, nie bądź taki…
Ach,
no bierz pan! Nie bądź głupi!”
Przechodzili
tam bogacze,
Lecz
na stragan nie spojrzeli.
Dla
nich szczęście brzmi inaczej:
Mają
pieniądz – są weseli.
Szli
chodnikiem ludzie prości.
Kilku
w stragan wzrok wlepiło,
Lecz
nie kupili miłości –
Na
chleb ledwie im starczyło.
Smutny
kramarz klął w swej duszy,
Że
mu towar dziś nie schodzi.
Już
miał zwijać kram, w dom ruszyć,
Gdy
podeszli ludzie młodzi.
Tak
zainteresowani
I
miłości nie przyjęli?
A
to byli zakochani,
Którzy
własną miłość mieli.
Spojrzał
kramarz na latarnię,
Co
ulicy mrok roztrwania.
„Nikt
miłości nie przygarnie!”
–
Rzekł, bo dość miał handlowania.
Latarń
płomień się zasmucił,
Widząc
miłość tę pospołu.
Iskrę
swą z lampionu zrzucił
Na
towary, na blat stołu.
Miłość
wnet się spopieliła,
Towar
stlił się jak bierwiono…
Taka
właśnie uczuć siła,
Że
są cenne, kiedy płoną.
14.02.2010
r.
***
Któreż
to zdjęcie jej romantyku
Weźmiesz
ze sobą w podróż na twoje
Opus vitae quod
vita est opus
Tratwą
ci będzie popośród Styksów
Wojenną
barką przekroczy Rubikon
Na
wzgórzach czaszki stanie się mapą
Że
zorientujesz łzę otrzesz i ruszysz
Chustą
osuszy zwątpienia pot z czoła
Gdy
Augiasz niechluj i zwleka z wypłatą
Balsam
na dłonie twoje Syzyfa
O
kamień starte słońcem spalone
Wybierasz
jedno wybieraj mądrze
W
letniej sukience w alei kwiatów
Wpatrzona
w niebo z chmur światy kreuje
Uśmiech
Duchenne’a znad kubka herbaty
Pod
kocem ciepłym bo plucha na dworze
W
śniegu po kostki z płatkami we włosach
Szron
na latarniach skrzypi z uznaniem
Marcem
pachnącym wczesnym wieczorem
W
glanach znoszonych i skąpanych w błocie
Wszystko
to piękne lecz oczom nie ufaj
Stracić
je możesz wypatrując w wodę
Długie
godziny w drodze do Itaki
Łzy
je przepalą i solą zasypią
Zatruć
je może byle okruch lodu
Miną
jak oddech więc wspomóż je sercem
Co
nie ma wstydu w byciu powiernikiem
Napisz
jej imię piórem wiekowym
Może
nie jak słowa które na początku
Ale
i tak starym bo z szuflady dziadka
Medalion
babci przyjmij za oprawę
Świstka
papieru odtąd znaczy wiele
Powieś
na szyi sercu za sąsiada
Z
szklanką przy ścianie by nie zapominało
Kto
w medalionie to w nim się znajduje
Wspomnij
że sztuka grana jest na żywo
Nie
prób nie będzie a skoroś reżyser
Oczom
nie dawaj takiej ważnej roli
Nie
mają czasu żeby się nauczyć
Zdjęcie
nie wyjdzie źle zapamiętają
Przeoczysz
detal jeszcze tekst pomylą
Co
wezwiesz sercem będzie w nim na wieczność
Gdy
czegoś braknie sufler wyobraźnia
Na
pół etatu asystent marzenie
Rzadko
obecny bo wiecznie na wczasach
24.06.2012 r.
***
Koła transportu po szynach się toczą
Obco się czuję na miękkim siedzeniu
Spoglądam w wielką przestrzeń za oknem
Wracam właśnie z gór
Z lasu
Z dziczy
Powracam jak żołnierz z frontu walki
O niepodległość człowieka
Odmierzam spokojne jeszcze minuty
Kiedy naprawdę jestem kimś
Niepozbawionym znaczenia
Jutro zmuszą mnie
Do bycia cząstką w czasie
Każą mi rwać go na strzępy lub lepiej kroić na
porcje
Które przeżuję z uśmiechem obowiązkowym kciukiem do
góry
Strasznie czas leci przy dobrej reklamie
Powiedzą mi
Jak mogę skoro widziałem wschody i zachody Słońca
Jak skoro stokrotkę pogodną niczym herb nosiłem w
butonierce kurtki
I nic poza niebem bezchmurnym nocą nie dzieliło
mnie od Boga
Nie siałem nie orałem miałem wszystko
Słuchajcie
Wyścig szczurów musi obyć się beze mnie wilka
Nawet gdy wygrasz nadal jesteś szczurem
A ja przeżyłem z dala stąd i naprawdę żyłem
Ja żołnierz niezłomny
Jedynej ojczyźnie duchowej wierny
Weteran w walce o życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz